niedziela, 25 listopada 2012

50

Dziś tylko ilustracja do piosenki poniżej, bo moja poprzednia tekstowa notka cieszy się niezwykle wielką sławą.



PS: nawet trochę tęsknię za farbami i malowaniem po ubraniach.

środa, 21 listopada 2012

49

Dziś zarzucam Wam do czytania moją relację z koncertu The Irrepressibles, o którym wspominałam w poprzedniej notce. W oryginale dostępna jest pod tym LINKIEM. :) (każda opinia mile widziana!)

Za tydzień koncert The Maccabees i The Black Keys <3 Też zapewne machnę jakąś relacyjkę.

The Irrepressibles i koncertowe obiecanki cacanki

15 listopada lizbońska publiczność miała okazję uczestniczyć w pierwszym portugalskim koncercie grupy The Irrepressibles w Lux Clube. Jak na dość niszowy zespół, który grał zaledwie godzinę, bilety nie grzeszyły ceną, więc słuchacze mieli prawo wymagać wszystkiego tego, co najlepsze. Faktem jest, że koncert promowany był w wielu miejscach. Skuszona ciekawymi zapowiedziami – wybrałam się i ja.
Urocza, popowa, teatralna ekstrawagancja na żywo wypadła blado. Czytając opisy koncertu przed pójściem do klubu Lux, można było nastawić się (niestety, mylnie!) na największe show wszech czasów. Solidna dawka choreografii? Jeśli nazwiemy tak wygibasy keyboardzistki i Jamiego McDermotta oraz ruchy rodem z Matrixa dwóch perkusistów – tak, była. Moda? Przejawiała się w oryginalnych rajstopach i butach na obcasie jedynej kobiety w zespole oraz doczepionych frędzlach przy koszuli wokalisty. Nagość? Widocznie koncert nastawiony był na publikę poniżej 18 lat. Nagie, wątłe torsy perkusistów były wszystkim pod tym względem. Jeśli chodzi o obietnice przedkoncertowe – zapowiadanej gry świateł było podczas występu The Irrepressibles najwięcej. Dodatkowe efekty to wyświetlenie dwóch teledysków w trakcie całego koncertu. Ponadto, przez pierwszą połowę koncertu zespół zaszczycił przybyłych tylko jednym, jakże wylewnym Thank you. Pewnie byłoby im to wybaczone, gdyby koncert choć trochę przypominał wyobrażenia i oczekiwania. Dużo szumu o nic. Gdy popatrzyło się na koncertowych współtowarzyszy, nie wiadomo było, jak należy zinterpretować ich zachowanie. Czy wszyscy ani drgną, bo tak porusza ich to, co dzieje się na scenie, czy po prostu ziewają znudzeni i odliczają minuty do końca (i tak krótkiego) koncertu.
The Irrepressibles z pewnością dotrzymali obietnicy traktującej o promocji ich najnowszej płyty Nude. Faktycznie, większość utworów była z ostatniego albumu. Publiczność miała okazję usłyszeć piosenki takie jak: ArrowNew WorldTears czy The Ship. Zespołowi nie można także odmówić magii, którą roztacza swoją muzyką. Mimo niedociągnięć, o których już wspomniałam, utworami płynącymi ze sceny można było się zahipnotyzować. Raziło zbyt wiele wstawek z playbacku (co 10 osób w zespole, to jednak nie 4), natomiast nie powinno się niczego zarzucić czystości wykonania piosenek. Mroczno-melancholijna muzyka pozwalała na chwilę odpłynąć do innego świata. Szkoda, że ta chwila trwała jedynie godzinę. The Irrepressibles zakończyli koncert wyczekiwanym przez wszystkich In This Shirt z ich debiutanckiej płyty Mirror Mirror.
Występ The Irrepressibles, niestety, nie był show, którego wszyscy się spodziewali. Możliwe, że było to spowodowane niepełnym składem zespołu, gdyż kwartet z pewnością trudno jest nazwać orkiestrą. The Irrepressibles w nagraniach ze studia to bezsprzeczna perełka, jednak występ niezawierający nawet połowy zespołu – jest nieporozumieniem. Mam nadzieję, że w przyszłości uda mi się zmienić zdanie i sprawdzić, co było przyczyną nie do końca udanego koncertu w Lizbonie – po ujrzeniu całego, nieokrojonego składu zespołu.
 


sobota, 17 listopada 2012

48

Zwlekałam z nową notką, bo myślałam, że ukaże się mój artykuł na temat miejsc, w których "coś" się dzieje w Lizbonie (a wyszedł dość pokaźny), ale dowiedziałam się, iż jeszcze sobie poczeka z wyjściem na światło dzienne, więc o tym niestety innym razem. :) Wczoraj byłam na pierwszym w swoim życiu koncercie z akredytacją (The Irrepressibles). Aktualnie patrzy na mnie bilet na najdroższy koncert wszechczasów (37euro :O), ale będzie warto, na pewno będzie. 27.11 wybieram się na The Black Keys i The Maccabees. Nie mogę się już doczekać! Choć myślę, że istnieją szanse, by i jedni, i drudzy pojawili się na jakimś festiwalu u nas w następnym roku (co do The Black Keys to jestem praktycznie przekonana, ale wiadomo jak to domysły...). W temacie festiwali...ostatnio się przerażam. Przerażają mnie nowe ceny openera, przeraża mnie impact (miałam nadzieję, na podobny zestaw zespołów jak w tym roku, choć na plus, że jest 2dniowy, ale cena też niczego sobie, w tym roku 2dniowy Coke kosztował o 9zł mniej niż jeden dzień przyszłorocznego impactu. ALE możliwe, że i ceny Coke'a też się zmienią. Będzie wesoło!).

Wczoraj, wracając z koncertu, dotarło do mnie jakim zadupiem jest Benfica. Dreptałam ze stacji metra pół godziny i w ciągu mojej ekstra podróży między godziną 1:15 a 1:45 nie minęłam żadnej osoby. Ani po jednej stronie jezdni, ani po drugiej. Słysząc tylko swoje kroki (ipod odmówił współpracy w połowie pokonywania tej trasy), patrząc na szczelnie zamknięte żaluzje pozaokienne (wybaczcie, nie wiem jak się to to nazywa. :D) można było odnieść wrażenie horrorowatości (za dużo horrorów i siada mi już na mózg). Nie żebym się bała, bo pokonuję tę trasę bardzo często, każdy zakątek już mi znany i czułam się swojsko. Jednak podczas 30 minut wędrówki niespotkanie żadnego pieszego było naprawdę dziwne. (nie tak dziwne jak wracanie około 4 nad ranem z autobusu nocnego, nie minięcie nikogo w ciągu ok 10minut i burza do tego. Burza dopiero "robiła" klimat :D).

Niedawno miałam test poziomujący na kurs języka portugalskiego organizowany w mojej szkole. Udało mi się być w najlepszej grupie, ale fakt, że będę z samymi (nieznajomymi) Hiszpanami jakoś mnie nie pociesza. A może to po prostu fakt, że w końcu trzeba odkurzyć umiejętności posługiwania się ich językiem, do czego jeszcze nawet mojemu hiszpańskiemu współlokatorowi nie udało się mnie nakłonić. Siedzenie w Lizbonie robi ze mnie większego lenia niż jestem w rzeczywistości, a mam do napisania parę rzeczy w ramach zajęć, które mam teraz w Polsce, bo praktycznie żadne przedmioty mi się nie pokryły. (Oczywiście zamiast to robić wolę pisać sobie noteczkę o niczym, zajadając się przy tym ciasteczkami korzennymi z lidla :D).

To był tekst, to teraz przydałoby się parę zdjęć, żeby Was podołować ładną pogodą (nie martwcie się, tu też czasem jest równowaga w przyrodzie, dziś był tak obrzydliwy dzień, że aż się cieszę, że nie miałam potrzeby wychodzenia z domu).

Cascais

w drodze na Feira da Ladra (pchli targ), gdzie kupiłam płytę Franza Ferdinanda za 5euro i słownik portugalski za 2euro :D

moja piękna, a jakże różowa kieca dopadnięta na przecenie w h&m. (krejzi zdjęcie jest natomiast z przymierzalni w primarku <3)

galicyjskie śniadanko like a boss

I Ty możesz zostać bohaterem we własnym domu. (tak, zjedliśmy to wszystko. a dokładniej...2 osoby to zjadły :D)

Parque Florestal w Benfice

Oceanarium w Lizbonie


Jeśli już jesteśmy przy tematach oceanów i innych takich, warto wspomnieć, że aktualnie udaję Arielkę. (gratulacje dla mnie, podróże kształcą - pofarbowałam sobie włosy pierwszy raz w życiu)


Więcej zdjęć z oceanarium (największego w Europie!) jeszcze pewnie tu wrzucę. Tymczasem przedstawiam ostatni twór rysunkowy pt.
"-Tęsknisz?
-Nie.
-Bardzo?
-Tak"


dodatkowo mogę jeszcze zaspamować informacją o tym, że wystawiłam 3 niesprzedane rzeczy na allegro od złotówki (nie martwcie się, wysyłka z Polski ;) )