sobota, 22 grudnia 2012

52

Kiedyś tam wspominałam o takim pseudo-przewodniczku, nazwijmy go propagandowym mini informatorem. Niedawno się ukazał, więc zapraszam do czytania. Szczególnie, jeśli ktoś ma w planach odwiedzenie Lizbonki, do czego gorąco (! 17stopni w grudniu <3) zachęcam. Tekst jest o miejscach, które według mnie warte są odwiedzenia. Szczególnie pod kątem muzycznym. +parę zdjęć.
tekst ukazał się pod tym linkiem

Mosteiro dos Jerónimos / Klasztor Hieronimitów

Nie samym dorszem człowiek żyje - kulturalna Lizbona
Jesteś w Lizbonie. Zjadłeś już słynne pastéis de nata (babeczki z masą budyniową), zasmakowałeś portugalskiego wina i znasz wszystkie centra handlowe na pamięć. Pytasz: co dalej? Wtedy dociera do Ciebie, że przydałoby się jeszcze zainwestować w swój rozwój kulturalny, czyli kolokwialnie mówiąc: odchamić się. Wysiadasz na stacji metra Baixa Chiado, bo ktoś powiedział Ci, że tam znajduje się serce Lizbony. Myślisz: zapytam przechodnia o drogę do jakiegoś ciekawego miejsca. Pytasz Portugalczyka – przecież powinien znać swoje miasto. Nie wziąłeś jednak pod uwagę, że z angielskim jest na bakier i w rezultacie słyszysz: I’m sorry. I speak only Portuguese (i to w najlepszym wypadku). Pytasz kolejną osobę. Mówi po angielsku. Jest tylko jeden problem. Tak jak Ty, zastanawia się właśnie, gdzie mogłaby się wybrać i wyciąga mapę. Zrezygnowany, masz zamiar udać się do znanego już sobie miejsca, gdzie portfel woła o pomstę do nieba, a witryny kuszą piekielnymi produktami. Przypominasz sobie jednak, że gdzieś czytałeś artykuł o interesujących miejscach w Lizbonie. Stop-klatka. Oto on.
We wspomnianym już Chiado każdy znajdzie coś dla siebie, ponieważ dzielnica ta obfituje w miejsca związane z kulturą popularną, jak i wyższą, bardziej wyrafinowaną. Zainteresowani teatrem odnajdą ukojenie w jednym z trzech najsłynniejszych teatrów Lizbony: Teatro da TrindadeTeatro de São Luiz lub Teatro de São Carlos (warto wspomnieć, że jest to jedyny teatr w Portugalii, gdzie wystawiane są opery).
Rua da Madalena, Baixa
Będąc w centrum miasta (dzielnice AlfamaMouraria lub Bairro Alto – Stare Miasto), warto zapoznać się z dziedzictwem kulturowym Lizbony, jakim z pewnością jest fado. Fado to tradycyjna pieśń, zazwyczaj melancholijnie wyrażająca tęsknotę, wykonywana przy akompaniamencie gitary portugalskiej (która od zwykłej gitary różni się tym, że ma aż 12 strun!) lub gitary klasycznej. Miejsc do posłuchania tego typu muzyki jest naprawdę wiele. By uczestniczyć w koncercie profesjonalistów, można udać się do któregoś ze słynnych domów fado (Casas de Fado). Nazwa jednego z nich to Parreirinha de Alfama, w którym program zależy od tego, o jakiej porze się do niego przyjdzie. Wcześniej należy zarezerwować stolik i po przybyciu usiąść, rozkoszować się muzyką graną na żywo i obowiązkowo zamówić posiłek. Kolejnym domem fado jest Tasca do Chico na Bairro Alto. Tam jedzenie nie jest już tak ważne jak we wcześniejszym lokalu, ale również można dobrze, choć mniej wykwintnie, zjeść przy akompaniamencie muzyki. W Tasca do Chico zazwyczaj śpiewają i grają osoby anonimowe, ale nie znaczy to, że utwory są słabszej jakości. Wręcz przeciwnie, zazwyczaj osoby te mają ogromne pojęcie o muzyce.
Tańszym sposobem na słuchanie fado jest pójście do typowego, portugalskiego (nienastawionego na turystów) baru (przykładem może być Tejo Bar w Alfamie). Co za tym idzie, nie usłyszymy w takim miejscu muzyki wykonywanej przez profesjonalistów. Są to natomiast zwykli ludzie, którzy czerpią przyjemność z wykonywania muzyki. Warto jednak zaznaczyć, że dawniej, gdy fado powstało, było głosem prostego, biednego ludu. Dopiero później stało się obiektem zainteresowań osób zajmujących się na co dzień muzyką. Dlatego, by mieć porównanie, dobrze jest zapoznać się i z jednym, i z drugim typem fado.
Chcąc odpocząć od tradycyjnej portugalskiej muzyki, polecam wybrać się do Hot Clube (przy Praça da Alegria). Jest to najstarszy w Portugalii i w Europie klub (aktywny od 1948 roku), w którym prym wiedzie muzyka jazzowa. Zaczynało tam wielu wybitnych muzyków jazzowych, a obecnie niemalże codziennie odbywają się koncerty. Jeśli ktoś interesuje się szeroko pojętą muzyką, powinien uczestniczyć przynajmniej w jednym takim koncercie, zważając na to, że klub osławiony jest nie tylko w Portugalii, ale i w całej Europie. Jazzowy niedosyt? W centrum Lizbony z łatwością można znaleźć inne miejsca (bary), w których często odbywają się jam sessions (np. Fabrica Braço de Prata lub bar Alface).
Skoro jesteśmy przy temacie koncertów, należy wspomnieć o Coliseu dos RecreiosCampo Pequeno czy Pavilhão AtlânticoMiejsca te zasługują na szczególną uwagę, ponieważ odbywają się tam największe wydarzenia muzyczne w Lizbonie. Każdego miesiąca serwują nam one potężną dawkę muzyki przeróżnych gatunków – od rocka i metalu, przez punk i alternatywę, aż po hip-hop i pop. Jednak chcąc uczestniczyć w koncercie, warto zapoznać się wcześniej z programami i kupić bilety parę tygodni przed, gdyż często (w zależności od artysty oczywiście) może okazać się, że biletów już brak.
Belém
Jeśli chodzi o kina, na szczególną uwagę zasługuje trwający dziesięć dni festiwal IndieLisboa, czyli międzynarodowy festiwal filmów niezależnych. W kwietniu odbędzie się już jego dziesiąta edycja. Impreza ma na celu promocję kina alternatywnego i propagowanie filmów rzadko wyświetlanych w portugalskich kinach. Jest to największe w Portugalii wydarzenie tego typu, nie tylko ze względu na liczbę uczestników (35500), ale także ze względu na liczbę używanych do projekcji ekranów (9) oraz ilość wyświetlanych filmów (226).
Co do festiwali, największy festiwal muzyczny Optimus Alive!, porównywalny z Open’erem pod względem programu, odbywa się w Algés (na przedmieściach Lizbony). Swoją premierę miał w roku 2007. Skupia wiele gwiazd szeroko pojętej muzyki rockowej i alternatywnej. Mimo że festiwal nie ma za sobą zbyt wielkiej historii, został doceniony poza granicami Portugalii, między innymi przez brytyjski magazyn NME, który uplasował Optimusa w czołówce listy dwunastu najpopularniejszych i największych festiwali w Europie. Dodatkowym atutem tego festiwalu jest przewidywalność pogody – zawsze idealna.
Jeżeli po takiej dawce informacji ciągle masz problem z wyborem miejsca godnego uwagi, zadaj sobie pytanie: czy na pewno jestem w tej Lizbonie co trzeba? Odpowiedź brzmi: tak? Wyrusz więc na poszukiwanie klimatycznego baru, których możesz odnaleźć wiele w wymienionych wcześniej dzielnicach. Jest w czym wybierać. W Lizbonie zawsze trafisz do interesującego lokalu. Przypadkowe odkrycia wskazane.

---
A tak serio, to będąc w Portugalii nie musicie się obawiać angielskiego Portugalczyków. Na pewno przebijają wielokrotnie Hiszpanów pod tym względem. Sama nie mam potrzeby korzystania z angielskiego, więc to inna para kaloszy, ale gdy byłam z koleżanką wiele razy pytano nas w barze czy gdziekolwiek czy wolimy in inglisz lub en espańjol. Także don't worry. Wysuwam wniosek następujący: skoro nawet programy w telewizji mają z napisami, muszą choć trochę być osłuchani z angielskim. W przeciwieństwie do Hiszpanów i ich wszędobylskich dubbingów.
Tymczasem wracam do pasjonującej pracy o Brazylii. 
ciepełko w Belém

poniedziałek, 3 grudnia 2012

51

Niestety ostatnio nie wzbogaciłam się o żadne nowe rysunki, więc przybywam z relacją z lizbońskiego koncertu The Black Keys i The Maccabees, która ukazała się -> TU :)

Prawie półtoragodzinny występ amerykańskiego duetu w lizbońskim Pavilhão Atlântico, niestety, nie zaczął się idealnie. Wszyscy czuli presję, zarówno zespół jak i publiczność. Przecież był to premierowy koncert The Black Keys w Portugalii. Nie mógł się nie udać. A jednak…

Faktem jest, że dużo słyszałam o zazwyczaj fatalnym nagłośnieniu w Pavilhão Atlântico, ale tego kompletnie nikt się nie spodziewał. Dan Auerbach i Patrick Carney wybrali na pierwszy utwór Howlin’ for You. Uczestnicy koncertu ożywili się, słysząc wstęp i… na tym chwilowo skończył się ich entuzjazm. Mikrofon wokalisty nie działał podczas całej piosenki. Podirytowani, nie traciliśmy nadziei, mimo że Howlin’ for You jest jednym z bardziej znanych utworów z dorobku The Black Keys. Portugalska publiczność dobitnie wyraziła swoje niezadowolenie gwizdaniem, a techniczni usiłowali naprawić problem. Na próżno. Na szczęście, po tym dość poważnym incydencie, większych błędów już nie doświadczyliśmy. Show rozpoczęło się na dobre, a kolejny utwór (Next Girl) i wszystkie następne stworzyły niezwykle udany, pełen energii koncert. 

W setliście przeważały płyty Brothers i El Camino. Nie można było mieć tego zespołowi za złe, wszak The Black Keys stale promują najnowszy album wydany nieco ponad rok temu. Niemniej jednak, pojawiły się również utwory z pozostałych płyt. Szkoda, że nie wszyscy pamiętali o innych wydawnictwach niż dwa ostatnie. Nie da się ukryć, że Brothers i El Camino odniosły największy komercyjny sukces spośród wszystkich albumów spod znaku The Black Keys, ale będąc w dość bliskim sąsiedztwie sceny dziwiło mnie, że wiele osób zdawało się nie znać pozostałego dorobku zespołu. A przecież Your Touch z Magic Potion, Strange Times z Attack & Release czy Thickfreakness zasługują na tak samo dużą uwagę (tym bardziej, że na koncercie były naprawdę potężną dawką energii). Mimo wszystko, można było zauważyć, iż publiczność zdecydowanie bardziej pobudzona była najnowszymi utworami, które zostały świetnie przedstawione, a gra świateł sprawiała, że występ duetu minął w mgnieniu oka. Swoją drogą, przy tak szerokim repertuarze, jakim dysponuje zespół – a także przy takich cenach biletów, jakie nam zaserwowano – mogliśmy oczekiwać odrobinę dłuższej setlisty. Jak jednak wiadomo – (koncertowy) apetyt rośnie w miarę jedzenia, a przed The Black Keys jeszcze dużo koncertów do końca tego roku. Zespół pokazał nam jednak to, co najlepsze. Przed bisem mieliśmy okazję poszaleć do Lonely Boy. Przyznam szczerze, że miałam nadzieję, iż na ekranach będącymi częścią dekoracji, ukaże się znana wszystkim z teledysku postać Derricka T. Tuggle’a, ale niestety wyświetlone zostały tylko motywy nawiązujące do El Camino. Publiczność nie zapomniała jednak o teledysku, który podbił serca tylu ludzi. Wiele osób dzielnie naśladowało układ z klipu, co dawało bardzo pozytywny efekt. Na krótki – aczkolwiek efekciarski – bis nie musieliśmy długo czekać. Pierwszą piosenką po przerwie była Everlasting Light. Dwie ogromne kryształowe kule zawieszone przy scenie zostały ujawnione, a odbijające się od nich światła stanowiły z utworem zgraną całość. Cała sala wypełniła się przeróżnymi kolorami. Niestety, wszystko co dobre kiedyś się kończy. Ostatnie, co mogliśmy usłyszeć, było obietnicą powrotu do Portugalii i piosenką I Got Mine

Warto też wspomnieć o The Maccabees, którzy – ku zaskoczeniu wszystkich zebranych na sali i głównie tych trochę spóźnionych – zaczęli swój 45-minutowy występ punktualnie. Co prawda, ich muzyka znacznie różniła się od stylu grania głównej gwiazdy tego listopadowego wieczoru, ale słuchało się ich bardzo przyjemnie, w lekkiej zadumie. Dla większości publiki nie byli obcym zespołem. Był to ich drugi występ w Portugalii w tym roku. Poprzednio mieli okazję grać na festiwalu Optimus Alive!, gdzie zostali bardzo ciepło przyjęci. Tak było i tym razem, choć wydawało się, że dopiero przy ostatniej piosence, którą był Pelican, wszyscy znacznie się ożywili. Możliwe, że było to spowodowane specyficznym klimatem, jaki się wytworzył podczas występu The Maccabees. Jedno jest pewne – 27 listopada byli więcej niż supportem The Black Keys. 

The Black Keys może i nie zaczęli idealnie, ale skończyli z publiką w garści. Nie można odmówić im energii, którą obdarzyli każdego uczestnika koncertu. Rozumieli się ze słuchaczami prawie bez słów, a do tego trzeba czegoś więcej niż tylko wyjść, zagrać swoje i zejść. The Black Keys to mają i jest to ich klucz sukcesu. Złoty klucz.