sobota, 22 grudnia 2012

52

Kiedyś tam wspominałam o takim pseudo-przewodniczku, nazwijmy go propagandowym mini informatorem. Niedawno się ukazał, więc zapraszam do czytania. Szczególnie, jeśli ktoś ma w planach odwiedzenie Lizbonki, do czego gorąco (! 17stopni w grudniu <3) zachęcam. Tekst jest o miejscach, które według mnie warte są odwiedzenia. Szczególnie pod kątem muzycznym. +parę zdjęć.
tekst ukazał się pod tym linkiem

Mosteiro dos Jerónimos / Klasztor Hieronimitów

Nie samym dorszem człowiek żyje - kulturalna Lizbona
Jesteś w Lizbonie. Zjadłeś już słynne pastéis de nata (babeczki z masą budyniową), zasmakowałeś portugalskiego wina i znasz wszystkie centra handlowe na pamięć. Pytasz: co dalej? Wtedy dociera do Ciebie, że przydałoby się jeszcze zainwestować w swój rozwój kulturalny, czyli kolokwialnie mówiąc: odchamić się. Wysiadasz na stacji metra Baixa Chiado, bo ktoś powiedział Ci, że tam znajduje się serce Lizbony. Myślisz: zapytam przechodnia o drogę do jakiegoś ciekawego miejsca. Pytasz Portugalczyka – przecież powinien znać swoje miasto. Nie wziąłeś jednak pod uwagę, że z angielskim jest na bakier i w rezultacie słyszysz: I’m sorry. I speak only Portuguese (i to w najlepszym wypadku). Pytasz kolejną osobę. Mówi po angielsku. Jest tylko jeden problem. Tak jak Ty, zastanawia się właśnie, gdzie mogłaby się wybrać i wyciąga mapę. Zrezygnowany, masz zamiar udać się do znanego już sobie miejsca, gdzie portfel woła o pomstę do nieba, a witryny kuszą piekielnymi produktami. Przypominasz sobie jednak, że gdzieś czytałeś artykuł o interesujących miejscach w Lizbonie. Stop-klatka. Oto on.
We wspomnianym już Chiado każdy znajdzie coś dla siebie, ponieważ dzielnica ta obfituje w miejsca związane z kulturą popularną, jak i wyższą, bardziej wyrafinowaną. Zainteresowani teatrem odnajdą ukojenie w jednym z trzech najsłynniejszych teatrów Lizbony: Teatro da TrindadeTeatro de São Luiz lub Teatro de São Carlos (warto wspomnieć, że jest to jedyny teatr w Portugalii, gdzie wystawiane są opery).
Rua da Madalena, Baixa
Będąc w centrum miasta (dzielnice AlfamaMouraria lub Bairro Alto – Stare Miasto), warto zapoznać się z dziedzictwem kulturowym Lizbony, jakim z pewnością jest fado. Fado to tradycyjna pieśń, zazwyczaj melancholijnie wyrażająca tęsknotę, wykonywana przy akompaniamencie gitary portugalskiej (która od zwykłej gitary różni się tym, że ma aż 12 strun!) lub gitary klasycznej. Miejsc do posłuchania tego typu muzyki jest naprawdę wiele. By uczestniczyć w koncercie profesjonalistów, można udać się do któregoś ze słynnych domów fado (Casas de Fado). Nazwa jednego z nich to Parreirinha de Alfama, w którym program zależy od tego, o jakiej porze się do niego przyjdzie. Wcześniej należy zarezerwować stolik i po przybyciu usiąść, rozkoszować się muzyką graną na żywo i obowiązkowo zamówić posiłek. Kolejnym domem fado jest Tasca do Chico na Bairro Alto. Tam jedzenie nie jest już tak ważne jak we wcześniejszym lokalu, ale również można dobrze, choć mniej wykwintnie, zjeść przy akompaniamencie muzyki. W Tasca do Chico zazwyczaj śpiewają i grają osoby anonimowe, ale nie znaczy to, że utwory są słabszej jakości. Wręcz przeciwnie, zazwyczaj osoby te mają ogromne pojęcie o muzyce.
Tańszym sposobem na słuchanie fado jest pójście do typowego, portugalskiego (nienastawionego na turystów) baru (przykładem może być Tejo Bar w Alfamie). Co za tym idzie, nie usłyszymy w takim miejscu muzyki wykonywanej przez profesjonalistów. Są to natomiast zwykli ludzie, którzy czerpią przyjemność z wykonywania muzyki. Warto jednak zaznaczyć, że dawniej, gdy fado powstało, było głosem prostego, biednego ludu. Dopiero później stało się obiektem zainteresowań osób zajmujących się na co dzień muzyką. Dlatego, by mieć porównanie, dobrze jest zapoznać się i z jednym, i z drugim typem fado.
Chcąc odpocząć od tradycyjnej portugalskiej muzyki, polecam wybrać się do Hot Clube (przy Praça da Alegria). Jest to najstarszy w Portugalii i w Europie klub (aktywny od 1948 roku), w którym prym wiedzie muzyka jazzowa. Zaczynało tam wielu wybitnych muzyków jazzowych, a obecnie niemalże codziennie odbywają się koncerty. Jeśli ktoś interesuje się szeroko pojętą muzyką, powinien uczestniczyć przynajmniej w jednym takim koncercie, zważając na to, że klub osławiony jest nie tylko w Portugalii, ale i w całej Europie. Jazzowy niedosyt? W centrum Lizbony z łatwością można znaleźć inne miejsca (bary), w których często odbywają się jam sessions (np. Fabrica Braço de Prata lub bar Alface).
Skoro jesteśmy przy temacie koncertów, należy wspomnieć o Coliseu dos RecreiosCampo Pequeno czy Pavilhão AtlânticoMiejsca te zasługują na szczególną uwagę, ponieważ odbywają się tam największe wydarzenia muzyczne w Lizbonie. Każdego miesiąca serwują nam one potężną dawkę muzyki przeróżnych gatunków – od rocka i metalu, przez punk i alternatywę, aż po hip-hop i pop. Jednak chcąc uczestniczyć w koncercie, warto zapoznać się wcześniej z programami i kupić bilety parę tygodni przed, gdyż często (w zależności od artysty oczywiście) może okazać się, że biletów już brak.
Belém
Jeśli chodzi o kina, na szczególną uwagę zasługuje trwający dziesięć dni festiwal IndieLisboa, czyli międzynarodowy festiwal filmów niezależnych. W kwietniu odbędzie się już jego dziesiąta edycja. Impreza ma na celu promocję kina alternatywnego i propagowanie filmów rzadko wyświetlanych w portugalskich kinach. Jest to największe w Portugalii wydarzenie tego typu, nie tylko ze względu na liczbę uczestników (35500), ale także ze względu na liczbę używanych do projekcji ekranów (9) oraz ilość wyświetlanych filmów (226).
Co do festiwali, największy festiwal muzyczny Optimus Alive!, porównywalny z Open’erem pod względem programu, odbywa się w Algés (na przedmieściach Lizbony). Swoją premierę miał w roku 2007. Skupia wiele gwiazd szeroko pojętej muzyki rockowej i alternatywnej. Mimo że festiwal nie ma za sobą zbyt wielkiej historii, został doceniony poza granicami Portugalii, między innymi przez brytyjski magazyn NME, który uplasował Optimusa w czołówce listy dwunastu najpopularniejszych i największych festiwali w Europie. Dodatkowym atutem tego festiwalu jest przewidywalność pogody – zawsze idealna.
Jeżeli po takiej dawce informacji ciągle masz problem z wyborem miejsca godnego uwagi, zadaj sobie pytanie: czy na pewno jestem w tej Lizbonie co trzeba? Odpowiedź brzmi: tak? Wyrusz więc na poszukiwanie klimatycznego baru, których możesz odnaleźć wiele w wymienionych wcześniej dzielnicach. Jest w czym wybierać. W Lizbonie zawsze trafisz do interesującego lokalu. Przypadkowe odkrycia wskazane.

---
A tak serio, to będąc w Portugalii nie musicie się obawiać angielskiego Portugalczyków. Na pewno przebijają wielokrotnie Hiszpanów pod tym względem. Sama nie mam potrzeby korzystania z angielskiego, więc to inna para kaloszy, ale gdy byłam z koleżanką wiele razy pytano nas w barze czy gdziekolwiek czy wolimy in inglisz lub en espańjol. Także don't worry. Wysuwam wniosek następujący: skoro nawet programy w telewizji mają z napisami, muszą choć trochę być osłuchani z angielskim. W przeciwieństwie do Hiszpanów i ich wszędobylskich dubbingów.
Tymczasem wracam do pasjonującej pracy o Brazylii. 
ciepełko w Belém

poniedziałek, 3 grudnia 2012

51

Niestety ostatnio nie wzbogaciłam się o żadne nowe rysunki, więc przybywam z relacją z lizbońskiego koncertu The Black Keys i The Maccabees, która ukazała się -> TU :)

Prawie półtoragodzinny występ amerykańskiego duetu w lizbońskim Pavilhão Atlântico, niestety, nie zaczął się idealnie. Wszyscy czuli presję, zarówno zespół jak i publiczność. Przecież był to premierowy koncert The Black Keys w Portugalii. Nie mógł się nie udać. A jednak…

Faktem jest, że dużo słyszałam o zazwyczaj fatalnym nagłośnieniu w Pavilhão Atlântico, ale tego kompletnie nikt się nie spodziewał. Dan Auerbach i Patrick Carney wybrali na pierwszy utwór Howlin’ for You. Uczestnicy koncertu ożywili się, słysząc wstęp i… na tym chwilowo skończył się ich entuzjazm. Mikrofon wokalisty nie działał podczas całej piosenki. Podirytowani, nie traciliśmy nadziei, mimo że Howlin’ for You jest jednym z bardziej znanych utworów z dorobku The Black Keys. Portugalska publiczność dobitnie wyraziła swoje niezadowolenie gwizdaniem, a techniczni usiłowali naprawić problem. Na próżno. Na szczęście, po tym dość poważnym incydencie, większych błędów już nie doświadczyliśmy. Show rozpoczęło się na dobre, a kolejny utwór (Next Girl) i wszystkie następne stworzyły niezwykle udany, pełen energii koncert. 

W setliście przeważały płyty Brothers i El Camino. Nie można było mieć tego zespołowi za złe, wszak The Black Keys stale promują najnowszy album wydany nieco ponad rok temu. Niemniej jednak, pojawiły się również utwory z pozostałych płyt. Szkoda, że nie wszyscy pamiętali o innych wydawnictwach niż dwa ostatnie. Nie da się ukryć, że Brothers i El Camino odniosły największy komercyjny sukces spośród wszystkich albumów spod znaku The Black Keys, ale będąc w dość bliskim sąsiedztwie sceny dziwiło mnie, że wiele osób zdawało się nie znać pozostałego dorobku zespołu. A przecież Your Touch z Magic Potion, Strange Times z Attack & Release czy Thickfreakness zasługują na tak samo dużą uwagę (tym bardziej, że na koncercie były naprawdę potężną dawką energii). Mimo wszystko, można było zauważyć, iż publiczność zdecydowanie bardziej pobudzona była najnowszymi utworami, które zostały świetnie przedstawione, a gra świateł sprawiała, że występ duetu minął w mgnieniu oka. Swoją drogą, przy tak szerokim repertuarze, jakim dysponuje zespół – a także przy takich cenach biletów, jakie nam zaserwowano – mogliśmy oczekiwać odrobinę dłuższej setlisty. Jak jednak wiadomo – (koncertowy) apetyt rośnie w miarę jedzenia, a przed The Black Keys jeszcze dużo koncertów do końca tego roku. Zespół pokazał nam jednak to, co najlepsze. Przed bisem mieliśmy okazję poszaleć do Lonely Boy. Przyznam szczerze, że miałam nadzieję, iż na ekranach będącymi częścią dekoracji, ukaże się znana wszystkim z teledysku postać Derricka T. Tuggle’a, ale niestety wyświetlone zostały tylko motywy nawiązujące do El Camino. Publiczność nie zapomniała jednak o teledysku, który podbił serca tylu ludzi. Wiele osób dzielnie naśladowało układ z klipu, co dawało bardzo pozytywny efekt. Na krótki – aczkolwiek efekciarski – bis nie musieliśmy długo czekać. Pierwszą piosenką po przerwie była Everlasting Light. Dwie ogromne kryształowe kule zawieszone przy scenie zostały ujawnione, a odbijające się od nich światła stanowiły z utworem zgraną całość. Cała sala wypełniła się przeróżnymi kolorami. Niestety, wszystko co dobre kiedyś się kończy. Ostatnie, co mogliśmy usłyszeć, było obietnicą powrotu do Portugalii i piosenką I Got Mine

Warto też wspomnieć o The Maccabees, którzy – ku zaskoczeniu wszystkich zebranych na sali i głównie tych trochę spóźnionych – zaczęli swój 45-minutowy występ punktualnie. Co prawda, ich muzyka znacznie różniła się od stylu grania głównej gwiazdy tego listopadowego wieczoru, ale słuchało się ich bardzo przyjemnie, w lekkiej zadumie. Dla większości publiki nie byli obcym zespołem. Był to ich drugi występ w Portugalii w tym roku. Poprzednio mieli okazję grać na festiwalu Optimus Alive!, gdzie zostali bardzo ciepło przyjęci. Tak było i tym razem, choć wydawało się, że dopiero przy ostatniej piosence, którą był Pelican, wszyscy znacznie się ożywili. Możliwe, że było to spowodowane specyficznym klimatem, jaki się wytworzył podczas występu The Maccabees. Jedno jest pewne – 27 listopada byli więcej niż supportem The Black Keys. 

The Black Keys może i nie zaczęli idealnie, ale skończyli z publiką w garści. Nie można odmówić im energii, którą obdarzyli każdego uczestnika koncertu. Rozumieli się ze słuchaczami prawie bez słów, a do tego trzeba czegoś więcej niż tylko wyjść, zagrać swoje i zejść. The Black Keys to mają i jest to ich klucz sukcesu. Złoty klucz.


niedziela, 25 listopada 2012

50

Dziś tylko ilustracja do piosenki poniżej, bo moja poprzednia tekstowa notka cieszy się niezwykle wielką sławą.



PS: nawet trochę tęsknię za farbami i malowaniem po ubraniach.

środa, 21 listopada 2012

49

Dziś zarzucam Wam do czytania moją relację z koncertu The Irrepressibles, o którym wspominałam w poprzedniej notce. W oryginale dostępna jest pod tym LINKIEM. :) (każda opinia mile widziana!)

Za tydzień koncert The Maccabees i The Black Keys <3 Też zapewne machnę jakąś relacyjkę.

The Irrepressibles i koncertowe obiecanki cacanki

15 listopada lizbońska publiczność miała okazję uczestniczyć w pierwszym portugalskim koncercie grupy The Irrepressibles w Lux Clube. Jak na dość niszowy zespół, który grał zaledwie godzinę, bilety nie grzeszyły ceną, więc słuchacze mieli prawo wymagać wszystkiego tego, co najlepsze. Faktem jest, że koncert promowany był w wielu miejscach. Skuszona ciekawymi zapowiedziami – wybrałam się i ja.
Urocza, popowa, teatralna ekstrawagancja na żywo wypadła blado. Czytając opisy koncertu przed pójściem do klubu Lux, można było nastawić się (niestety, mylnie!) na największe show wszech czasów. Solidna dawka choreografii? Jeśli nazwiemy tak wygibasy keyboardzistki i Jamiego McDermotta oraz ruchy rodem z Matrixa dwóch perkusistów – tak, była. Moda? Przejawiała się w oryginalnych rajstopach i butach na obcasie jedynej kobiety w zespole oraz doczepionych frędzlach przy koszuli wokalisty. Nagość? Widocznie koncert nastawiony był na publikę poniżej 18 lat. Nagie, wątłe torsy perkusistów były wszystkim pod tym względem. Jeśli chodzi o obietnice przedkoncertowe – zapowiadanej gry świateł było podczas występu The Irrepressibles najwięcej. Dodatkowe efekty to wyświetlenie dwóch teledysków w trakcie całego koncertu. Ponadto, przez pierwszą połowę koncertu zespół zaszczycił przybyłych tylko jednym, jakże wylewnym Thank you. Pewnie byłoby im to wybaczone, gdyby koncert choć trochę przypominał wyobrażenia i oczekiwania. Dużo szumu o nic. Gdy popatrzyło się na koncertowych współtowarzyszy, nie wiadomo było, jak należy zinterpretować ich zachowanie. Czy wszyscy ani drgną, bo tak porusza ich to, co dzieje się na scenie, czy po prostu ziewają znudzeni i odliczają minuty do końca (i tak krótkiego) koncertu.
The Irrepressibles z pewnością dotrzymali obietnicy traktującej o promocji ich najnowszej płyty Nude. Faktycznie, większość utworów była z ostatniego albumu. Publiczność miała okazję usłyszeć piosenki takie jak: ArrowNew WorldTears czy The Ship. Zespołowi nie można także odmówić magii, którą roztacza swoją muzyką. Mimo niedociągnięć, o których już wspomniałam, utworami płynącymi ze sceny można było się zahipnotyzować. Raziło zbyt wiele wstawek z playbacku (co 10 osób w zespole, to jednak nie 4), natomiast nie powinno się niczego zarzucić czystości wykonania piosenek. Mroczno-melancholijna muzyka pozwalała na chwilę odpłynąć do innego świata. Szkoda, że ta chwila trwała jedynie godzinę. The Irrepressibles zakończyli koncert wyczekiwanym przez wszystkich In This Shirt z ich debiutanckiej płyty Mirror Mirror.
Występ The Irrepressibles, niestety, nie był show, którego wszyscy się spodziewali. Możliwe, że było to spowodowane niepełnym składem zespołu, gdyż kwartet z pewnością trudno jest nazwać orkiestrą. The Irrepressibles w nagraniach ze studia to bezsprzeczna perełka, jednak występ niezawierający nawet połowy zespołu – jest nieporozumieniem. Mam nadzieję, że w przyszłości uda mi się zmienić zdanie i sprawdzić, co było przyczyną nie do końca udanego koncertu w Lizbonie – po ujrzeniu całego, nieokrojonego składu zespołu.
 


sobota, 17 listopada 2012

48

Zwlekałam z nową notką, bo myślałam, że ukaże się mój artykuł na temat miejsc, w których "coś" się dzieje w Lizbonie (a wyszedł dość pokaźny), ale dowiedziałam się, iż jeszcze sobie poczeka z wyjściem na światło dzienne, więc o tym niestety innym razem. :) Wczoraj byłam na pierwszym w swoim życiu koncercie z akredytacją (The Irrepressibles). Aktualnie patrzy na mnie bilet na najdroższy koncert wszechczasów (37euro :O), ale będzie warto, na pewno będzie. 27.11 wybieram się na The Black Keys i The Maccabees. Nie mogę się już doczekać! Choć myślę, że istnieją szanse, by i jedni, i drudzy pojawili się na jakimś festiwalu u nas w następnym roku (co do The Black Keys to jestem praktycznie przekonana, ale wiadomo jak to domysły...). W temacie festiwali...ostatnio się przerażam. Przerażają mnie nowe ceny openera, przeraża mnie impact (miałam nadzieję, na podobny zestaw zespołów jak w tym roku, choć na plus, że jest 2dniowy, ale cena też niczego sobie, w tym roku 2dniowy Coke kosztował o 9zł mniej niż jeden dzień przyszłorocznego impactu. ALE możliwe, że i ceny Coke'a też się zmienią. Będzie wesoło!).

Wczoraj, wracając z koncertu, dotarło do mnie jakim zadupiem jest Benfica. Dreptałam ze stacji metra pół godziny i w ciągu mojej ekstra podróży między godziną 1:15 a 1:45 nie minęłam żadnej osoby. Ani po jednej stronie jezdni, ani po drugiej. Słysząc tylko swoje kroki (ipod odmówił współpracy w połowie pokonywania tej trasy), patrząc na szczelnie zamknięte żaluzje pozaokienne (wybaczcie, nie wiem jak się to to nazywa. :D) można było odnieść wrażenie horrorowatości (za dużo horrorów i siada mi już na mózg). Nie żebym się bała, bo pokonuję tę trasę bardzo często, każdy zakątek już mi znany i czułam się swojsko. Jednak podczas 30 minut wędrówki niespotkanie żadnego pieszego było naprawdę dziwne. (nie tak dziwne jak wracanie około 4 nad ranem z autobusu nocnego, nie minięcie nikogo w ciągu ok 10minut i burza do tego. Burza dopiero "robiła" klimat :D).

Niedawno miałam test poziomujący na kurs języka portugalskiego organizowany w mojej szkole. Udało mi się być w najlepszej grupie, ale fakt, że będę z samymi (nieznajomymi) Hiszpanami jakoś mnie nie pociesza. A może to po prostu fakt, że w końcu trzeba odkurzyć umiejętności posługiwania się ich językiem, do czego jeszcze nawet mojemu hiszpańskiemu współlokatorowi nie udało się mnie nakłonić. Siedzenie w Lizbonie robi ze mnie większego lenia niż jestem w rzeczywistości, a mam do napisania parę rzeczy w ramach zajęć, które mam teraz w Polsce, bo praktycznie żadne przedmioty mi się nie pokryły. (Oczywiście zamiast to robić wolę pisać sobie noteczkę o niczym, zajadając się przy tym ciasteczkami korzennymi z lidla :D).

To był tekst, to teraz przydałoby się parę zdjęć, żeby Was podołować ładną pogodą (nie martwcie się, tu też czasem jest równowaga w przyrodzie, dziś był tak obrzydliwy dzień, że aż się cieszę, że nie miałam potrzeby wychodzenia z domu).

Cascais

w drodze na Feira da Ladra (pchli targ), gdzie kupiłam płytę Franza Ferdinanda za 5euro i słownik portugalski za 2euro :D

moja piękna, a jakże różowa kieca dopadnięta na przecenie w h&m. (krejzi zdjęcie jest natomiast z przymierzalni w primarku <3)

galicyjskie śniadanko like a boss

I Ty możesz zostać bohaterem we własnym domu. (tak, zjedliśmy to wszystko. a dokładniej...2 osoby to zjadły :D)

Parque Florestal w Benfice

Oceanarium w Lizbonie


Jeśli już jesteśmy przy tematach oceanów i innych takich, warto wspomnieć, że aktualnie udaję Arielkę. (gratulacje dla mnie, podróże kształcą - pofarbowałam sobie włosy pierwszy raz w życiu)


Więcej zdjęć z oceanarium (największego w Europie!) jeszcze pewnie tu wrzucę. Tymczasem przedstawiam ostatni twór rysunkowy pt.
"-Tęsknisz?
-Nie.
-Bardzo?
-Tak"


dodatkowo mogę jeszcze zaspamować informacją o tym, że wystawiłam 3 niesprzedane rzeczy na allegro od złotówki (nie martwcie się, wysyłka z Polski ;) )


niedziela, 28 października 2012

47

Wreszcie udało mi się skończyć ilustracyjkę, która czekała na finish z półtora roku. Lizbona pozwala mi na rysowanie. Pozwala mi na za dużo. Nie chcę wracać do brutalnej rzeczywistości. Tu mam 20 stopni. I słońce. 

Jedyne czego mi brak to słitaśnego 36.6. Przytulam wtedy kartki i cienkopis. I włączam pseudo-kaloryfer na maksymalną temperaturę. Czasem tęsknię, czasem nie. Czasem słońce, czasem deszcz. (Lizbona jest akurat mistrzem zmienności pod tym względem. Może dlatego jest "kobietą" :) )

Ilustracje: nr 1: Roszpunka, nr 2: Labirynt Fauna





czwartek, 18 października 2012

46

Żyję. Zaaklimatyzowawszy się. W końcu nie jestem jak forever alone, moje życie towarzyskie ma się jako tako dobrze. Nie głoduję, mimo, że ceny portugalsko-lizbońskie nadal mnie sowicie przerażają. 

Dziś chciałam się "pochwalić" relacją, która jest moją pierwszą zamieszczoną na portalu :)

To była wersja lans. A teraz przytoczę tekst. Kto ma ochotę, niech poczyta. Uważam, że zespół jest naprawdę godny uwagi.

Os Pontos Negros, muzyczna rock - wizytówka Lizbony.

W Portugalii raczej nie trzeba ich nikomu przedstawiać, reszcie świata natomiast wypada delikatnie naświetlić ich twórczość. Skoczne, słoneczne utwory idealnie komponujące się z błękitem portugalskiego nieba, stworzone za pomocą wokalu, dwóch gitar, keyboardu i perkusji – taka charakterystyka jest jak najbardziej trafna. Os Pontos Negros zadebiutowali w 2008 roku płytą Magnífico Material Inútil, natomiast w swoim dorobku mają jeszcze dwie płyty: Pequeno-almoço Continental (2010) i Soba Lobi (2012).

Koncert, który odbył się w ubiegłą sobotę, w lizbońskim Ritz Clube, nastawiony był głównie na promocję najnowszego albumu. Mimo tego, obszerna setlista (24 piosenki!) pozwalała na całkowity przegląd ich dorobku. Zaczęli z półgodzinnym opóźnieniem, o godzinie 23:30 czasu lokalnego. Łagodny wstęp z przejściem w znany przez wszystkich zebranych (niestety, niezbyt licznie...) utwór Magnífico Material Inútil. Następnie, ze sceny popłynęły dźwięki singla z płyty Soba Lobi, Tudo Floresce, a publiczność ochoczo podchwyciła refren nie do końca jeszcze osłuchanej piosenki. W tym momencie stało się jasne, iż mimo niewypełnionej po brzegi sali, koncert będzie udany. Nie tylko za sprawą chłopaków z zespołu, ale i słuchaczy. Nie było osoby, która oparłaby się tak pozytywnej muzyce, podczas gdy uśmiech sam cisnął się na usta. W głębi sceny wyświetlane były zdjęcia i krótkie filmiki zależnie od utworu. W trakcie Tudo Floresce mogliśmy ujrzeć między innymi zdjęcie wypełnionych dumą członków zespołu na przejściu Abbey Road (tu warto wspomnieć, że ich ostatnia płyta była nagrywana właśnie w tym samym studiu, w którym nagrywali The Beatles, Oasis czy Pink Floyd). Kolejne ożywienie wśród zebranych wywołał utwór Sub-Zero, który na koncercie był pierwszym spośród piosenek zawartych na płycie Pequeno-almoço Continental. Niemałym zaskoczeniem było pojawienie się na scenie João Coração, który wspólnie z Os Pontos Negros uświetnił ich koncert swoją kompozycją o tytule Muda que Muda.

Jako że w całej Portugalii na dzień 13.10.2012 przewidziane były manifestacje i protesty antyrządowe, utwór Prolongamos o Sonho zespół opatrzył podtytułem manifestacja nocy (co bezpośrednio odnosi się do tekstu piosenki o obecnej sytuacji panującej w kraju, natomiast tytuł Prolongamos o Sonho w polskim tłumaczeniu brzmi: wydłużamy sen). Cała setlista - aż do końca - była wyważonym przeplataniem utworów już znanych (takich jak Conto de Fadas de Sintra a Lisboa czy Duro de Ouvido) z tymi najświeższymi tworami (Gabriela, Negrume). Po zakończeniu bazowej części występu, zespół nie dał się długo prosić i zagrał jeszcze 5 piosenek na bis, wśród których znalazła się ta najpopularniejsza - Rei Bã.

Os Pontos Negros zagrali 8 piosenek z 10 znajdujących się na najnowszej płycie. Pozostałe, w dość przemyślanej kolejności, stanowiły utwory z dwóch innych płyt i EP-ek. Jedyne nad czym można było ubolewać podczas koncertu to niska frekwencja, ale tłumaczę to wspomnianymi już protestami i manifestacjami. Mimo tego, Os Pontos Negros idealnie przekazali zebranym pozytywną energię na nadchodzącą - nie tak srogą jak polska, ale ciągle nielubianą przez zbyt wielu - zimę.

"dziennikarka" i setlista.

Costa de Caparica

Costa de Caparica

Amadora

studenki Erasmusa

Alfama nocą.
głupi kot, który zawsze się na mnie gapi jak mnie widzi przez okno O.o creepy.

i na koniec... nie może zabraknąć piosenki zespołu, o którym pisałam. :)



tęsknotowo - plażowy bazgroł.


mail: zuziami@gmail.com

środa, 26 września 2012

45

To już tydzień odkąd moja posiniaczona od walizy noga stanęła na portugalskiej ziemi. "Najgorsze" już raczej za mną, pierwsze zajęcia w większości także. Może to dziwne, ale nie lubię poznawać ludzi. Tysiąc razy bardziej wolę błądzić po (z każdym dniem jakby nie patrzeć coraz bardziej oswojonej) Benfice niż do kogoś zagadywać. Po polsku rozmawiam tylko z komputerem, choć i ten ostatnio częściej odzywa się do mnie po portugalsku. Dziwne jest słyszeć portugalskie głosy z ulicy, być otoczonym przez portugalskie napisy, przechodzić przez przejścia portugalskim stylem (czerwone światło?a co to?). Mogłoby być cieplej. 

A tak zupełnie nie marudząc (przecież przed chwilą zjadłam całą tabliczkę czekolady z portugalskiego odpowiednika "Biedronki" ^^), Lizbona jest wspaniała. Jest oszałamiająca (bilety komunikacji miejskiej też nieźle oszałamiają...). Na razie jeszcze nie zobaczyłam jakiejś masy miejsc - w końcu mam na to czas do 9.02. Zdążyłam oczywiście odwiedzić już Stare Miasto, które jest przepiękne. Góry, doliny - dla jednych przekleństwo, dla drugich radość. Ja jestem z tych drugich, bo zazwyczaj zachwycają mnie panoramiczne widoki. Może to dlatego, że ze swoim 158cm mam ograniczone pole widzenia. :D Zderzenie marzeń z rzeczywistością? Dość gładkie, bo raczej wiedziałam czego się tu spodziewać, chociażby z opowiadań czy tego, czego się o Lizbonie przez 2 lata nauczyłam. Jestem oszołomiona, nie wiem o czym pisać, nie wierzę w to, co robię i na dodatek jestem tak daleko od wszystkich. Jestem także człowiekiem paradoksu. Pisałam już, że nie lubię poznawać ludzi? Szkoda, że nie wspomniałam, iż czuję się tu z tym wszystkim samotna na razie. Mam aktualnie 2 facetów w domu, do tego dojdzie jeszcze 2 i weź tu wiedź swobodny żywot erasmusowej kobiety. Nie ma obijania. Muszę w końcu się wysilić i napisać podania o akredytacje... 

Jestem sierotą. Nie jadałam jeszcze pastéis de nata - słynnych, portugalskich "babeczek" ani nie mogę się pochwalić kulinarnymi wyczynami (aktualnie jestem w fazie poszukiwania przyprawy kebabowo-gyrosowej czy bułki tartej, która nie wiedzieć czemu nazywa się tu tartym chlebem). Mój portfel gorąco pozdrawia polskie ceny, za którymi tęskni. Z pamiętnika zjawisk, których jeszcze tu nie spotkałam: rude włosy prócz moich, sekendhendy (:<), portugalski rossmann (dla przykładu. Widziałam dziś tusz z maybelline, ten żółty, co pachnie miodem, za około 40zł!). 

A teraz zostawiam Was ze zdjęciami. One Wam zdecydowanie więcej powiedzą niż moje opisy. :)
Można powiększyć kolaże otwierając je w oddzielnej karcie. :)










Ilością zdjęć mogłabym obdzielić spokojnie tysiąc postów, ale wolałam wstawić wszystko hurtem. :D Niebawem znów napiszę "coś" o Lizbonie. Nie jestem żadnym fotografem, nie mam wypasionych lustrzanek, ale mam nadzieję, że zdjęcia choć trochę Was zaciekawiły. :) 


mail: zuziami@gmail.com

środa, 12 września 2012

44

Post z przewagą zdjęć. Niektórzy pytają czy mogłabym pokazywać powstawanie rzeczy "step by step". Zamieszczam więc dziś pseudo-tutorial zrobiony podczas malowania łapacza na bluzie. Niestety, malowałam o różnych porach dnia, stąd takie a nie inne kolory. ;) ostatnie 2 zdjęcia robione były w świetle dziennym. Bluza nie jest w kolorze wypłowiałej czerni, jest natomiast granatowa. Przed Wami: wariacki aparat i jego zdjęcia.

Zaczęłam od zrobienia szkicu, który następnie pokolorowałam (kredkami akwarelowymi)

   
Kolejnym krokiem było zrobienie szkicu kredą na bluzie. Następnie - wypełnienie konturów białą farbą (służy za podkład, nie ma potrzeby nakładania później podwójnych warstw kolorów itd).

Z piórkami postąpiłam tak samo. Najpierw, podkład z białej farby, a później dodanie koloru.
Tu zdjęcie już skończonej bluzy + wszystkie akcesoria jakich użyłam do jej zrobienia.


Skończona bluza prezentuje się w świetle dziennym w ten sposób:


I czeka na nabywcę. :)

Wymiary (z metki S)
długość całkowita: 62cm
szerokość: 46cm
długość rękawa: 55cm
dziura na szyję: 20cm

Cena: 60zł + 7zł przesyłka
mail: zuziami@gmail.com

Tymczasem ja...idę kombinować jeszcze 2 ostatnie koszulki przed wyjazdem (to już za tydzień :O)


mail: zuziami@gmail.com

niedziela, 9 września 2012

43

Rozkręciłam się z tym dodawaniem notek ostatnio jak dzika :D Mam nadzieję, że nikogo sobą nie zamęczam. Hah. Maluję rzeczy, bo mogę, mam czas i jestem w Polsce. Wczoraj nabazgrałam zwierzaki na bluzie. Wcześniej zrobiłam projekt na kartce. Rysując, poczułam jak bardzo brakuje mi kartki i czarnego "pisadła". Mam ochotę rysować, rysować, rysować. I to takie właśnie zwierzaki, ale póki mam jeszcze trochę ubrań i nie wyjechałam - wykorzystam malowanie do maksimum. :) Spodziewajcie się niebawem bloga zasypanego bazgrołami. To będzie miła zaspa. Nie taka jak ze śniegu (którego za bardzo nie doświadczę tej zimy, co niezwykle mnie cieszy. Przygotujcie się także na zdjęcia termometru pod tytułem: mam tam ciepełko - zazdrośćcie mi). Już jutro będę myślała o tym, że to już w następnym tygodniu będę w Lizbonie. Schudłam 1,5kg.

Najpierw pokazuję Wam projekty wstępne i rozkminę inspiracyjną: nr 1 czy nr 2? Łapacz chyba zrobię na granatowej bluzie... Nie wiem jeszcze.




Bluza na sprzedaż.
Wymiary:
długość: 65cm
szerokość w pachach: 52cm
długość rękawa: 60cm
dziura na szyję 20cm.

Cena: 60zł + 8zł przesyłka
mail: zuziami@gmail.com
SPRZEDANA. :)



Pozostałe rzeczy na sprzedaż.
Jednorożcowa katana (z metki L): 67zł + 9zł przesyłka
Księżyc w pełni (bokserka, S): 50zł + 6zł przesyłka


Wyznania strachliwej studentki.
Boję się, że nie dojdzie do mnie słownik i szkicownik i będę jak bez ręki. Boję się, że nie uda mi się załatwić akredytacji na koncerty. Boję się, że schudnę jeszcze bardziej. Boję się, że zgubię się na lotniskach. Boję się samotności. Boję się, że transport zwłok, zawarty w ubezpieczeniu od nieszczęśliwych wypadków, mi się przyda. Boję się, że Posejdon wyjdzie z oceanu i porwie mnie razem z dorszami. Boję się, że Primark zrujnuje mi portfel i że nie będzie roweru w garażu.
Autentyczna absurdalna autoterapia. Już mi lepiej. Pomogło. Tak naprawdę to już się nie mogę doczekać.



mail: zuziami@gmail.com

piątek, 7 września 2012

42


Jednorożce, jednorożce wszędzie! Nie mogłam im przecież pozostać obojętna... Tym pierwszym, jakże sympatycznym zwierzem namalowanym przeze mnie, był Charlie the Unicorn, który powędrował do mojego chłopaka rok temu z okazji jego urodzin (pozdrowienia <3). Nie przepadam za tą animacją, działa mi na nerwy jak żadna inna ( "Czaaaaarli! lec goł tu kendi małtnnn!" :| ), ale istnieją ludzie mający z gburowatego jednorożca radość (pozdrowienia2), więc czego się dla nich nie robi... :) Trochę farb, trochę czasu (no dobrze...trochę zarwanej nocy, wszak jest się tym studentem) i oto jest. Ma jeszcze z tyłu w rogu tęczowy napis, ale z okazji bloga wprowadzam na niego cenzurę.
Pod numerem drugim: jeansowa katana (ośmielę się stwierdzić, że unisex), trochę zainspirowana koszulką numer 1, trochę przekorna, trochę gardząca gatunkiem ludzkim (bo wszyscy wiemy, że junikorny to gatunek jedyny i właściwy, szkoda, że nieistniejący).

Kurtała jest na sprzedaż, podaję jej specyfikację:
materiał: ciemny (niemalże czarny) jeans
rozpinana, na guziki, z przodu 2 kieszenie na klacie

Wymiary:
szerokość w pachach: 50cm
szerokość dół: 42cm
długość całkowita: 57cm
długość rękawa: 52cm

cena: 67zł + 9zł przesyłka
mail: zuziami@gmail.com






Charlie the Unicorn


No dobra, mój blog nie jest państwem policyjnym, więc tu jest róg koszulki z tyłu.
Przed Wami,
<fanfary>
romantyzm XXI wieku, w wykonaniu młodzieży dekadenckiej. (interpretacje dowolne)


Dziś jestem wyjątkowo hojna i chciałam jeszcze zaprezentować szitową (:D) bluzę, która także jest na sprzedaż.

Wymiary (z metki S)
długość całkowita: 62cm
szerokość: 46cm
długość rękawa: 55cm
dziura na szyję: 20cm

Cena: 55zł + 7zł przesyłka
mail: zuziami@gmail.com
SPRZEDANA. :)



PS: Post sponsorowany przez wyraz "trochę" i nawias (w roli głównej). :)


mail: zuziami@gmail.com